ks. Marek Gancarczyk
rezydent
Urodził się 1 stycznia 1966 w Paniówkach. Do liceum uczęszczał w Mikołowie. Po zdaniu egzaminu dojrzałości przez rok studiował prawo. Następnie wstąpił do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Katowicach. Święcenia kapłańskie przyjął 16 maja 1992. W latach 1992-1996 był wikarym w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Niedobczycach. W 1996 roku ks. Marek Gancarczyk otrzymał nominację na redaktora naczelnego miesięcznika "Mały Gość Niedzielny". Ks. Marek Gancarczyk w krótkim czasie doprowadził do wyraźnego wzrostu sprzedaży miesięcznika. Po śmierci ks. Stanisława Tkocza, w listopadzie 2003 roku został redaktorem naczelnym "Gościa Niedzielnego”. Jako redaktor naczelny doprowadził do rozwoju pisma, które przez kilka lat było liderem sprzedaży wśród tzw. tygodników opinii. Ks. Gancarczyk jest laureatem nagrody „Totus” za rok 2004. W 2008 roku otrzymał nominację do nagrody im. Dariusza Fikusa. 12 kwietnia 2008 otrzymał nagrodę "Ślad 2008" im. bp. Jana Chrapka. W 2010 roku został konsultorem Rady ds. Środków Społecznego Przekazu KEP. W styczniu 2018 roku decyzją arcybiskupa katowickiego Wiktora Skworca ks. Marek Gancarczyk został odwołany ze stanowiska redaktora naczelnego tygodnika "Gość Niedzielny" i dyrektora Instytutu Gość Media. Decyzją Konferencji Episkopatu Polski 8 czerwca 2018 ks. M. Gancarczyk został prezesem zarządu Fundacji Opoka. Jest kanonikiem honorowym kapituły archikatedralnej oraz prałatem Jego Świątobliwości
Fragmenty wywiadu z ks. Markiem Gancarczykiem na łamach naszej gazetki parafialnej.
KRYSTYNA KAJDAN: – Księże Prałacie, od niedawna został Ksiądz oficjalnie skierowany dekretem Księdza Arcybiskupa do naszej parafii jako rezydent. Skąd Ksiądz pochodzi, kiedy Ksiądz odkrył swoje powołanie do kapłaństwa?
Ks. MAREK GANCARCZYK: – Urodziłem się w Paniówkach, wiosce położonej w połowie drogi między Mikołowem a Gliwicami. Tam jest moja kraina szczęśliwości. Tak myślę o moich Paniówkach. Szczęśliwości, bo moje dzieciństwo i młodość były piękne. Wychowałem się w prostej, ale cudownej, pobożnej rodzinie. Lubię powtarzać, że wyrosłem w cieniu kościoła. Razem z bratem, dwa lata ode mnie starszym, setki, jeżeli nie tysiące godzin spędziliśmy w zakrystii, przy ołtarzu, ale też i w farskim ogrodzie. Czego żeśmy tam nie robili, czego nie przeżyli i czego nie widzieli…, by sparafrazować słowa z Koziołka Matołka. Oczywiście, służyliśmy do Mszy św., budowali stajenkę na jedne święta, a Boży Grób na drugie, ale też zbieraliśmy czereśnie we wspomnianym farskim ogrodzie, stawiali płot wokół cmentarza, a potem jeszcze szliśmy na lekcje łaciny. Ależ byliśmy z tego dumni, tzn. i z płotu, i z łaciny. Płot, jak się potem okazało, nie wywrócił się i służył długie lata, a jeden z ministrantów na tyle pokochał łacinę, że jako ksiądz obronił doktorat z literatury wczesnochrześcijańskiej i od wielu lat pracuje w Watykanie. Stawiając płot, czy powtarzając łacińskie sentencje mieliśmy po 10, 12, czy 15 lat. Ja w tej grupie ministranckiej byłem najmłodszy. Jak mogłem nie zostać księdzem? Tym bardziej, że starsi koledzy przez cztery kolejne lata ku radości, ale i zadziwieniu całej parafii szli do naszego śląskiego seminarium. Jeden za drugim. Ja byłem piąty, a po drodze było jeszcze czterech franciszkanów z Panewnik.
Jakie hasło zamieścił Ksiądz na swym obrazku prymicyjnym i dlaczego właśnie takie?
Moje kapłańskie zawołanie na obrazku prymicyjnym pochodzi z cudownej rozmowy Jezusa z apostołem Piotrem. Jezus trzy razy zapytał Piotra, czy Go miłuje. Za trzecim razem Piotr, może już trochę zirytowany, odpowiedział: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham” (J 21, 17). Wtedy, trzydzieści lat temu, wybierając te słowa chyba bardziej kierowałem się intuicją niż jakimś rozważnym namysłem. Chciałem Jezusowi powiedzieć coś takiego: nie wiem, co zrobię jako ksiądz, może nic wielkiego, nie wiem, jak potoczy się moje kapłańskie życie, ale chcę żebyś Ty wiedział, że Cię kocham. Teraz, po trzydziestu latach, o wiele więcej wiem o tej rozmowie. Potrafię sobie wyobrazić wczesny poranek nad brzegiem Jeziora Galilejskiego, pieczone przez Jezusa na ognisku ryby, wspólne śniadanie i potem to pytanie: „Czy ty mnie kochasz?” … I niepokojące zakończenie rozmowy: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21, 18). Do młodszych nie można mnie już zaliczyć, więc czas zastanowić się, dokąd mnie Pan zaprowadzi. Chciałbym tam pójść.
Większość parafian i czytelników „Gościa Niedzielnego” wie tylko tyle, że przez wiele lat był Ksiądz znakomitym naczelnym redaktorem tego tygodnika. Czy może nam Ksiądz przybliżyć swą drogę kapłańską od momentu święceń?
Przez pierwsze cztery lata od 1992 do 1996 roku byłem wikarym w parafii Serca Jezusowego w Niedobczycach. To dzielnica Rybnika, kiedyś skupiona wokół kopalni Rymer, a dzisiaj żyjąca co najwyżej górniczą tradycją. To w Niedobczycach rozpocząłem moją dziennikarską przygodę. Redagowałem tam parafialną gazetkę „Serce”. Lata dziewięćdziesiąte były okresem żywiołowego rozwoju wszelkiego rodzaju gazetek. Ja też dałem się porwać tej na owe czasy nowości. Redagowanie chyba dobrze nam wychodziło – z niektórych numerów byłem autentycznie zadowolony – bo od „Serca” trafiłem na nieco szersze wody, do „Małego Gościa”. Potem był duży „Gość”. I tak minęły ponad dwie dekady. Od trzech lat próbuję prowadzić i redagować portal Opoka, którego siedziba mieści się w Warszawie. Żeby nie tułać się tylko po stolicy, znalazłem swoje miejsce na Brynowie, za co proboszczowi i całej parafii jestem bardzo wdzięczny.
Jest Ksiądz laureatem wielu prestiżowych nagród i wyróżnień. Które z nich są dla Księdza najbardziej ważne, czy też miłe sercu?
Rzeczywiście, trochę nagród otrzymałem. Wszystkie bardzo mnie cieszyły – kto nie lubi, jak go chwalą? – ale też dodawały pewności, że to co robimy jest nie tylko zauważane, ale i doceniane. Wtedy tej pewności bardzo potrzebowałem. Gdybym jednak miał wybierać, to wskazałbym na dwie nagrody. Pierwsza, której formalnie nie otrzymałem, bo nie było mnie już wtedy w Niedobczycach. Była to nagroda dla redakcji „Serca” w ogólnopolskim konkursie gazetek parafialnych. „Serce” zostało wybrane spośród kilkuset podobnych wydawnictw. Zaś druga nagroda ma już zupełnie nieformalny charakter. Wciąż jeszcze zdarza się, że ktoś rozpoznając mnie podchodzi i dziękuje za „Gościa”. To duża nagroda.
Jakie Ksiądz ma zainteresowania, hobby? Jak Ksiądz najlepiej odpoczywa?
Kiedyś, jeszcze w epoce przed internetowej – aż trudno uwierzyć, ale była taka – powiedziałem, że w niebie powinny być świeże gazety i dobra kawa. Usiąść w fotelu z gazetą i kawą to wielka rzecz. Ale oczywiście jest jeszcze lepszy sposób na odpoczynek i szczęście. Trzeba mieć własny ogródek, trzeba mieć przyjaciela i trzeba mieć czas, żeby z przyjacielem lub przyjaciółmi w tym ogródku posiedzieć. Ogród przy probostwie jest, proboszcz jest moim przyjacielem, o wikarym też tak mogę powiedzieć, a czas na pewno się znajdzie, by w ogródku posiedzieć.
Czy czuje się już Ksiądz chociaż trochę Brynowianinem?
O, tak, Brynów jest mi już bliski. Wiem już, gdzie jest ulica Warzywna – co za urokliwa nazwa, wiem, gdzie Rolna. Ptasich ulic nigdy się nie nauczę, przepiórki na pewno pomylą mi się ze szpakami, a kosy ze słowikami. Ale wiem też, gdzie Kłodnica wypływa spod brynowskiego ronda. Wiem, że w sali przy ulicy Brynowskiej, w której dzisiaj jest duży sklep rowerowy przed laty zebrał się komitet budowy naszego kościoła. A ks. Adolfa Kocurka zdążyłem poznać, mieszkając przed laty w parafii św. Michała przy ulicy Gawronów. Dzisiaj ks. Kocurek patrzy na mnie codziennie z portretu zawieszonego na probostwie.